Legenda o cudownym ocaleniu kościółka św. Marka
Gdy w niedzielny styczniowy wieczór (1945) radzieccy żołnierze wkroczyli do Sycowa, mieszkańcy położonej na wzgórzu pobliskiej Słupi przez kilka nocy oglądali unoszące się nad miastem łuny pożarów. Słupy ognia unosiły się też na wzgórzu Świętego Marka, więc okoliczni mieszkańcy snuli najgorsze domysły. Nikt jednak nie wiedział, co się tam na prawdę dzieje. Tylko nieliczni mieli odwagę przedostać się do miasta i przynosili stamtąd przerażające wieści, że na ulicach leżą trupy, że płonie książęcy zamek i że spłonęło już wiele domów. Te odstraszające wiadomości dotarły do Bralina i dalszych okolic znacznie później. Mówiono też, że drewniany kościółek na wzgórzu Św. Marka, do którego bralinianie co roku podążali z „przysiężną” pielgrzymką, stał się „strażnicą” i noclegownią radzieckich żołnierzy i ich koni, że zalega tam nawóz, barłóg i materace. Opowiadano, że czerwonoarmiści rozpalali w drewnianym kościółku ognisko i raczyli się bimbrem z pobliskiej komorowskiej gorzelni. Po tych opowieściach słuchacze nabierali przekonania, że bez Bożej pomocy i wstawiennictwa św. Marka kaplica ta by się nie ostała.
I tak w okolicy Sycowa i Bralina zrodziła się pierwsza legenda o cudownym ocaleniu kościółka, że to św. Marek wysłał anioła, a ten na tlące się jeszcze ognisko rzucił stułę, która je zgasiła, a sama się nie spaliła.
Natomiast wierni z Bukowiny Sycowskiej słyszeli, że św. Marek rzucił kosztowny ornat na ognisko i w ten sposób ugasił pożar. Wszyscy dawni pątnicy nadal wierzą w to cudowne ocalenie kościółka przez jego patrona - św. Marka Ewangelistę.